Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

Bebuś i Beba nie próżnowali — odprawiali nabożeństwo z całym dworem, jejmość robiła pończochy i podwiązki, a on sam używany był do posyłek, roznosił rozkazy, a proprio motu, oboje się z za parawanów wyrywali w świat ze szczególném zamiłowaniem oddając szpiegowaniu ludzi wyższych wzrostem, których za nieprzyjaciół rodu swego uważali.
Wojewodzina nie zawsze mogła dopilnować tego co się działo za parawanami. Gdy długa panowała cisza, domyślała się dezercyi — naówczas albo sama się puszczała, lub wysyłała w pogoń jednego z dworzan, a zbiegi bezpasportowe za powrotem, jeśli się od dyscyplin wykupiły, musiały klęczeć, albo u stołu być pozbawione najmilszéj potrawy.
Wyliczyć główne postaci dworu pana wojewody, byłoby trudno; faworytów nie miał, pochlebców nie lubił, preferował jednak tych, co jak koniuszy Wilczek najgoręcéj spełniali jego rozkazy. W otoczeniu wojewody ludzi się liczyło seciny; najpokorniejsi i pochlebcy i tu szli górą, uniżoność bowiem i adoracyę ceniono ze wszystkich przymiotów najwyżéj. Kto umiał się zalecać submissyą niezmierną, kłaniał do ziemi, za kolana ściskał, oczu nie śmiał podnosić, olśniony blaskiem majestatu pańskiego — ten dał sobie rady. Najmniejszy tonik niewczesny pani wojewodzina w dworzanach karała na prędce ręką szybką, która wymierzała policzek... Nie krzywdziło to szlachcica, gdy od jaśnie wolmożnéj pani