twarde, futra żadnego, stół prosty, zimna woda w użyciu, czasem chléb razowy i boso spacerowanie po rosie...
Doktor Macperlan, tak samo, jak niemal wszyscy na dworze, poznawszzy charaktery państwa, miał sobie za najpierwszy obowiązek wcale się im nie sprzeciwiać. Kłaniał się nizko przed wojewodziną, i co ona za dobre uznawała, teoryą swą naukową podpierał. Tak mu było wygodnie. Dzieci wyglądały dosyć mizernie, z tego jednak miały późniéj wyrosnąć... To wyrastanie należało do zasad pani wojewodziny, hartowano je tymczasem...
Madam Dumont, któréj pobyt w Krystynopolu przykrzył się wielce, bo nie miała do kogo poufale przemówić ani słowa, już to dla języka, już z obawy plotek — przywiązała się do starszéj swéj wychowanicy Maryi — bo ta jéj chętnie słuchała, rozumiała najlepiéj, a zdradzić nie mogła nigdy. Przed nią czasem nawet, bardzo po cichu, na tę klauzurę, klasztór, niewolę i uroczyste nudy, na te plotki i humory wojewodziny narzekać się warzyła... Wzdychały obie... Marya nie odpowiadała nic, bo w ogóle mało była mówiącą, ale słuchała chętnie wzdychała sympatycznie. Panienka już była dorosła ale zamknięcie w domu, sposób wychowania rygor matki, przed którą szczerze nigdy się z niczego wyspowiadać nie było można — czyniły ją nieśmiałą i dziecinną.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.