Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie chcę! nie chcę za nic w świecie!
Potém przybyła znowu Mniszchowa, uśmiech powrócił na usta, dobry humor rozjaśniał twarze wszystkich, pan wojewoda ręce jéjmości czule całował... W kilka dni wróciły fochy, a po nich jeszcze raz pokój i zgoda... Trwało to dosyć długo, dopóki wreszcie nie ustaliła się na horyzoncie krystynopolskim pogoda, i wojewodzina nie stała się łagodnie zamyślona tylko. Wzywano często jegomości na ciche narady, zawsze ucałowaniem rączek się kończące i sakramentalném:
— Zrobisz co zechcesz, moja duszko... nikt nie zmusza...
Po tych wszystkich przejściach i niepewnościach, których przyczyny domyślała się tylko panna Terlecka, a wiedział o niéj jeden tylko ks. Russyan który milczeć umiał, jednego dnia po wieczerzy dwór wojewodziny cały zebrał się u niéj w garderobie na zwykłą konferencyę...
Oprócz staréj i młodéj Terleckiéj była pani Wałowska, były dwie niemłode jéjmoście; wojewodzina siedziała w fotelu i wzdychała zamyślona, na noc każąc sobie pod czepek włosy układać.
— Już dłużéj nie ma co tego w bawełnę obwijać, odezwała się cicho do staréj Terleckiéj ze swym workiem i różańcem siedzącéj na nizkim stołeczku u nóg pani...
— Proszę cię moja Terlesiu, o nowennę na intencyę Maryni...