Przytém świetny los czeka Marynię, a i konkurent, jak mówią, kawaler co się zowie edukowany wysoko, rozumny, piękny, młody i stanowisko mający znakomite. Już to tam o podobanie się nie idzie, bo rzeczy między panami ojcami zawczasu ułożone... Otóż moja Dumont, choć ja dzieci nie pieszczę, i u mnie, choćbym kazała téj chwili stanąć na kobiercu, każda z nich musi... ale biednego dziecka mi żal, aby się nie strwożyło... aby wiedziało jak się ma znajdować.
Francuzka cała pochylona słuchała, nie odpowiadając.
Rozumiesz mnie dodała wojewodzina.
— Doskonale — słabym głosem ozwała się madam.
— Narzeczony w tych dniach przyjedzie — mówiła daléj — Marynia, choć to dziewczynie młodéj przystało, straszna trusia, — niechże się po kątach nie chowa, a gdy do niéj zagada, żeby mu przytomnie odpowiadała... Ani się do zbytku uśmiechać, ani boczyć się nie ma — niech jéj to Dumont powie...
Francuzka głową potrząsała...
Pani wojewodzina jak we wszystkiém tak i w tém chciała zawczasu uregulować, rozdysponować, niemal podyktować wyrazy. Panienka nie mogła i nie powinna była mieć swojéj woli, ale iść wedle przepisów aż do ołtarza... Któż wie... nawet od niego odszedłszy — bo władza mężowska rodzicielskiéj nie kruszyła...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.