drżenie ukryć mogła. Brühl równie jak ojciec swobodny, obracał się tu z zamaszystością obrachowaną, któréj widocznie polską chciał nadać cechę... W pierwszéj chwili posypał się grad, polała się powódź wzajemnych komplementów, podziękowań, wdzięczności — smażonych wyrazów mających dowieść, jak zaszczonym czuł się wojewoda jak szczęśliwym był minister...
Ta niemiecka elegancya, którą tak serdecznie witać musiano, nie szła pewnie w smak Potockiemu, bo pod nią domyślał się i czuł lekkości obyczaju, lekceważenia wiary — mnóztwa nowostek niebezpiecznych, — lecz zdawało mu się, że droga, którą szedł, prowadzi go do nowych zaszczytów, a może nawet do tronu, który już zdala świtał w głowie magnata... Dla czegóżby po Sobieskim, Wiśniowieckim, Leszczyńskim nie miał zapanować Potocki, który od nich czuł się możniejszym?
Łącznikiem dwóch biegunów, jakie stanowiły kontusz wojewody i aksamitny złotem szyty frak Brühla — był marszałek nadworny Mniszech, obu pokrewny — oba rozumiejący — może w duszy równie na oba poglądający obojętnie. On pośredniczył między niemi...
Przyjazd zdawał się tak obrachowany, aby zbytnią nie trudzili się goście rozmową, gdyż natychmiast prawie otworzyły się podwoje i stół uginający się pod ciężarem sreber ukazał...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.