Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

serca, odegrywał ją zręcznie, nie obchodziła go wielce... Ta Marya Potocka nieszczęśliwa, drżąca, przywodziła mu na myśl niezapomnianą cześnikównę koronną, która mu się niegdyś uśmiechnęła dziecinnemi oczkami...
— Czemu na miejsce téj Maryi Potockiéj, los mi tamtéj nie wydzielił? mówił sobie...
Wśród tych myśli, spojrzał na ojca. Stary Brühl dawał mu oczyma znaki, aby się starał zbliżyć do panny... Nie było w istocie czasu do stracenia, mówiono już o terminie zaręczyn... a za kilka miesięcy po nich miano naznaczyć ślub. W tamtych czasach wyprawy panien były przez troskliwe matki robione powoli, i gdy chwila wydania przychodziła, wszystko stało w gotowości, oprócz kilku sukien modnych, na które długo czekać nie było potrzeba...
Pan Alojzy myślał od czego rozpocząć rozmowę z nieznajomą... a choć mu nie zbywało na łatwości słowa... początek dosyć był trudny. Po chwilce jednak nowy wzrok ojca zmusił go do przyśpieszenia zagajenia...
— Panna wojewodzianka nigdy nie była w Warszawie? zapytał... Przestraszona tym głosem, który nie miał w sobie nic groźnego, ale i owszem miękki był i łagodny, panna Marya nie zrozumiała o co była pytana — zadrżała, zmieszała się i oczy bojaźliwie podniosła na mówiącego, który powtórzył zwolna te same słowa...