Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

Przed nią, naprzeciw jak posąg nieruchomy i blady stał Godziemba. Ile razy powiodła oczyma po sali, spotykała jego wzrok, a w nim niemal skamieniałą rozpacz. Starosta znowu gubił się w wynajdowaniu przedmiotu i trącił o podróż odbytą... zaczął chwalić kraj piękny i żyzny...
Wojewodzianka zmuszona coś odpowiadać, potakiwała machinalnie... Parę razy niby się uśmiechnęła, bo matka patrzała na nią. Brühl jednak był pewien, iż go nie słyszała i nie zrozumiała...
Zmęczyły go w końcu te preludya do niczego nie prowadzące. Młodzieńcza fantazya, choć w zimnym już zagrała — litość nad sobą uczuł i nad wojewodzianką...
Postanowił być śmielszym; nie było obawy, aby ich kto podsłuchał.
Schylił się nieco i żartobliwym tonem odezwał się po cichu:
— Wszystkie twarze u tego stołu się uśmiechają, wesołość jest powszechna... pani tylko smutna — a ja zafrasowany tém, że jéj rozerwać nie umiem...
W istocie położenie moje — i pani nie jest... przyjemne...
Niezmiernie zdziwiona tą nagłą zmianą, panna Marya podniosła ciekawe oczy; starosta raz puściwszy się, mówił daléj:
— Zapewne pani wie — o projektach rodziców?
Z początku wojewodzianka uszom wierzyć nie