Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

Wojewodzianka słuchała z wielką uwagą; Brühl czuł się coraz śmielszy i natchniony.
— Oboje — mówił — powinniśmy przyjąć los nam zgotowany tak, jak się — znosi burzę, deszcz, słotę spiekotę... Wola rodziców jest taką nieprzemożoną siłą w naszym świecie... Lecz — tu głos zniżył — mogę zapewnić panią, że osłodzić jéj los będę się czuł w obowiązku...
Panna Marya zarumieniła się mocno: nigdy podobnéj rozmowy nie prowadziła z nikim w życiu, nie wyobrażała sobie nawet, aby się tak otwarcie mówić godziło. Ma to jednak do siebie ton dany silnym głosem, że porusza struny pokrewne — najtrwożliwszy umysł czuje się podniesionym i ośmielonym. Bojaźliwa wojewodzianka widziała się niemal zmuszaną być równie szczerą... Pomyślała trochę i poczęła głosem przerywanym:
— Hrabia mi darujesz... ja tak pięknie mówić nie umiem... jam w życiu mówiła mało! tak mało! a swemi słowy swoich myśli... prawie nigdy.
Czuję, żeś mnie pan chciał ośmielić, pocieszyć, że wdzięczna mu jestem za to...
— Spodziewam się, że lepiéj mnie poznając przekonasz się pani, iż tyranem dla nikogobym być nie potrafił... Nie chcę się chwalić — ale wierz mi panno wojewodzianko, jestem dobry człowiek...
Mimowolnie panna Marya się uśmiechnęła.
— A ja jestem bardzo prostą — bardzo ograniczoną dziewczynką — rzekła... Lubię bardzo ciszę i spokój... wolałabym klasztor...