Brühl... widział w tém dziecku bojaźliwém, które mu przeznaczano — coś obudzającego miłosierdzie, politowanie — nic więcéj... Nawykł był trochę do tych pań dworu, których najświetniejszym prototypem była własna jego matka, umysłem sięgających najdalszych sfer, ciekawych wiedzy, chciwych życia, rozumiejących wszystkie namiętności, dogadzających wszelkim fantazyom... Wojewodzianka nie mogła mu się podobać, nie podobała... Szukał w niéj jednego tylko z pewnę obawą — dumnego i energicznego charakteru w spadku wziętego po rodzicach — obawiał się wiecznéj walki... Reszta była mu prawie obojętna. W oczach, w mowie panny Maryi nie znalazł tego uporu i złośliwości, któreby go mogły drażnić, i to go zaspakajało... W małżeństwie pan starosta ani mógł, ani chciał szukać nic więcéj nad to, co taki związek dla interesów politycznych mógł przynieść — znośnego pożycia na wzajemnych ugruntowanego ustępstwach..
Zaczęta przy stole rozmowa dozwalała mu wnosić, wedle jego dyagnozy, że panna Marya zahukana przez matkę, trzymana surowo, wcale jeszcze nierozwiniętą była zagadką.
— Jest to stawka na ślepą kartę — rzekł w duchu, — los ciągnie, ja trzymam, bądź co bądź, ojciec wygra Potockich przymierze... a ja?? ciekawą istotę do obserwacyi...
Uśmiechnął się smutnie do siebie. Musiał się znowu przysiąść potém do panny wojewodzianki
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.