się i szedł wyznaczoną drogą... Ilekroć na włos z niéj zboczył, wnet wszyscy opiekunowie usiłowali to naprawić i szepnąć co i jak ma czynić, aby się wojewodzinie podobać.
O wojewodziankę szło jak najmniéj, gdyż ta tu żadnego nie miała głosu; jéj tylko od matki przynosiła Dumont rozkazy, które się codzień zmieniały.
— Powiedzże jéj, moja Dumont, dysponowała raz: niech nie będzie trusią i nie siedzi jak zamalowana...
To znowu: — Co oni mają z sobą do szeptania?.. trzeba mówić zwykłym głosem...
Innego dnia znajdowała matka, że panna miała nadąsaną minę, lub że wydawała się smutną. Uśmiech, wesołość, wszystko kłaść trzeba było jak suknię, zrzucać jak gorsety...
Z pomocą jednak księdza Russyana, Terleckich, Mniszchowéj, straszna wojewodzina uchodzona została... Brühl młody siedział tu do imienin wojewody, spełniał swą pańszczyznę z jakąś ironią dziwną, i na ostatek po wielu mdłościach, tłomaczeniach, zachodach, korowodach... wojewodzina się zgodziła... młody pretendent został przyjęty... zaręczyny naznaczono na dzień 3 czerwca.
Została tylko niepewność co do miejsca, w którém zaręczyny odbyć się miały, w początkach bowiem myślano na ten cel zjechać do Brodów, gdzie ojciec wojewodziny, pan wojewoda poznański przebywał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.