Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

Wojewodzianka, która całą noc poprzedzającą przepłakała — cały ranek i dzień przemęczyć się musiała, nie okazując po sobie co czuła... wyglądała jak cień blada... Uśmiechała się bez myśli, słuchała nie wiedząc co do niéj mówią — oczy miała łez pełne — ale to się tłómaczyło przywiązaniem do rodzicielskiego domu! Brühl nie miał odwagi ani jéj pocieszać, ani rozrywać żarcikami, na które zawsze się mógł zdobyć... Sam on doświadczał jakiegoś dziwnego ucisku na sercu, choć go udaną swą zwyczajną wesołością pokrywał.
Gdy ten dzień utrapiony dobiegł nareszcie do końca, a nazajutrz rano powozom kazano zachodzić przed ganek pałacowy — gdy się żegnać i po rękach całować zaczęto, a ściskać wzajem — wszyscy uczestnicy tego aktu, który duma, ambicya, rachuba polityczna dopełniła — uczuli jakby z nich ciężkie spadło brzemię. W ganku pito jeszcze strzemienne; całowano się tém czuléj, że nareszcie oswobodzić się miano... Moździerze na wiwat uderzyły... a w chwilę potém w krystynopolskim pałacu panował już tylko ruch wielki przyprowadzania do powszedniego porządku wszystkich gałęzi gospodarstwa.
Goście w miasteczku zdejmowali i pakowali po gospodach kontusze i pasy kosztowne, wkładając kitle podróżne, wojsko zrzucało paradne kolety, dworzanie zdejmowali bogate pasy, w kredensach liczono srebra, wojewodzina kazała sobie przynosić regestra szafowanych jadeł i napojów, wojewoda