łohub miał polor i ogładę, ale zawiłe kwestye życia, filozofii, serca, polityki — niewiele go obchodziły. Młodym był i przedewszystkiém chciał użyć młodości i życia... Serce miał czułe do zbytku, głowę rozmarzoną... Brühl — był sceptyk, chłodny, obojętny, łagodny, wdzięczen wszystkiemu co go na chwilę rozerwać i odegrzać mogło. Sołłohub mniéj używszy, mniéj się napatrzywszy, niewiele jeszcze potrzebował, aby być szczęśliwym. Starosta nudził się często, na co mu nawet ulubione lekarstwo nauki nie pomagało...
Sołłohub naukę szanował wielce, lecz ona mu była obojętna, zastosowania jéj w życiu szlachcica polskiego pojąć nie umiał. Zdawało mu się, że od dawna posiadał już wszystko co mu do jego zawodu mogło być potrzebne. Jeździł konno wyśmienicie, strzelał i pływał jak Brühl, mówił nieźle kilku językami, muzykę łubił choć jéj nie praktykował, pił gdy był zmuszony dużo i ładnie, umiał się znaleźć równie dobrze wśród kontuszów i wśród fraków... Zdawało mu się, że nikt po nim nie miał prawa więcéj wymagać.
— A no! Brühl — zawołał wesoło padając na krzesło Sołłohub — mam cię więc powitać kosmatą ręką... żenisz się... Wiwat!
— A ty? spytał starosta...
— Ja, dotąd nie — ale za to szalenie się już kocham...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.