dziemy modus vivendi. Pani wyszuka przyjaciela, ja znajdę przyjaciółkę... wzajem przebaczymy sobie winy, i ani lepiéj, ani gorzéj od drugich dobijemy się do końca...
Mamy w czystym zysku, że się żadne z nas nie zawiedzie, bo sobie nie czynimy złudzeń... Nie jestże to położenie wyśmienite? Karty na stole, gra otwarta...
Cha! cha! cha! rozśmiał się Brühl spoglądając na zadumanego Sołłohuba...
— Cała sztuka — dodał — punkt widzenia; — strona dobra, jak widzisz, zawsze się znajdzie nawet tam gdzie jéj nie ma...
— Ta twoja wesołość! mruknął przyjaciel.
— Ale cóż pomoże jeśli się truć będę i truć tragicznie? spytał Brühl.
Sołłohub milczał, lecz po chwili dodał:
— Uważaj jak lepiéj, ja tylko czuję, że mi cię okrutnie żal...
— Starosta uderzył go ręką po kolanie...
— Dziękuję — ale widzisz, wychodzę z téj łaźni... zdrów i cały... Co ty chcesz od życia!! Każdy ma swe przeznaczenie — a ja nie skarżę się na moje...
Przyjaciel smutnie jakoś przypatrywał się nadrabianéj wesołości starosty...
Wiesz co? rzekł: nigdy niczego nie zazdrościłem nikomu — ale tobie prawie zazdroszczę humoru i rezygnacyi... Jesteś dla mnie zagadką... Zdaje mi się, że albo fanfaronujesz, lub nie jesteś człowiekiem.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.