— Dla tego, że nie kocha ciebie!! Rozśmiał się starosta. — Czy nazwisko tajemnicą?
Sołłohub się zawahał.
Myśmy przecie przyjaciele — ja cię nie zdradzę! Miałażby być mężatką? pytał Brühl.
Co pleciesz! to prawie dziecko, to aniołek! zawołał Sołłohub.
— Wszystkie one są aniołami, gdy się w nich kocha... Ale któż, mówiąc po polsku, twojego anioła rodzi?
Generałowicz pomyślał.
— Przyszedłem tu nie po to, abym przed tobą robił tajemnicę — dodał poważnie. Kacham się w Maryi Potockiéj, cześnikównie koronnéj; sierotą jest biedna, odumarli ją rodzice... Opiekunowie! któż wie, możeby nie byli od tego, aby ją wydać za mnie...
Brühl, który ciągle z wyrazem ironii na twarzy słuchał przyjaciela, gdy wymówił nazwisko cześnikówny, drgnął i wstrząsł się cały... Sołłohub siedział właśnie z oczyma spuszczonemi i nie dostrzegł tego poruszenia — a gdy podniósł wzrok, Brühl już był panem siebie. Większy znawca ludzkich twarzy byłby może rozpoznał w nim jakby przejście jakiegoś prądu, który po sobie ślad zostawi. Sołłohub nie badał tak pilnie tych, z którymi żył; brał ich prostodusznie takimi, jakimi mu się przedstawić chcieli.
Nagle urwała się rozmowa, starosta jakby stracił ciekawość, siedział obojętny i zmieszany nieco.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.