Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiesz, odezwał się potém, udając znowu rozweselonego — to szczególne przeznaczenie! Byliśmy i jesteśmy, spodziewam się, przyjaciołmi, w losach naszych wiele było wspólnego, i obu nam widać przeznaczone były Marye Potockie. Sołłohub który imienia wojewodzianki nie wiedział, wyraził całe swe podziwienie.
— A! bodajbyś był prorokiem! zawołał... ale ty bierzesz już twoją Potockę, a ja nie wiem czy kiedy do tego się szczęścia dobiję...
Wstał Brühl i przechadzając się coś nucić zaczął...
— Mówmy seryo — odezwał się głosem zmienionym — nie masz zaprawdę czego mi zazdrościć. Mówiłem ci, że nie ja się żenię, ale mnie żenią. Panna jest biedną, przelękłą ofiarą, a ja sobie wydaję się katem... Nie ma na to rady! Muszę wesołego udawać, aby jéj i sobie serca dodać... Serce, którém ci się chwaliłem, że mi stwardniało jak nagniotek — boli czasem niewypowiedzianie — zupełnie jak nagniotek na słotę... Wszystko to smutne, śmieszne i głupie! Męczyć siebie i drugich aby przez lat kilka mieć przyjemność patrzéć jak ci się ludzie kłaniają nienawidząc! Powien jestem, że mnóztwo ludzi mi zazdrości! Na oko możeż być szczęśliwsze położenie niż moje? Ojciec niemal wszechwładnym panem w dwóch krajach, złota mogę mieć ile zechcę, jestem młody, zdrów jak koń — pochlebców rój mnie otacza, a — nie ma człowieka nieszczęśliwszego nademnie.