Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

— O! to kawał czasu jeszcze, westchnął Sołłohub. Wiadomo już powszechnie, że zaślubiny twe odbyć się mają z nadzwyczajnym przepychem... a szczególniéj przy ogromnym zjeździe z całéj Polski. Wszystko co tylko spokrewnione, skolligacone, sprzyjaźnione z Potockimi będzie w Krystynopolu... Liczą już gości na seciny... kto wie, na tysiące!
— Chcesz, bym cię zaprosił? przerwał Brühl — ale to samo z siebie idzie.
— A! wcale nie o to mi szło, zniecierpliwiony wtrącił Sołłohub. Cześnikówna Potocka będzie niezawodnie na weselu. Ty już należysz do rodziny — do domu — ojciec twój ma wpływ wielki, siostra twoja nie mniejszy... Aloizy! na przyjaźń twą zaklinam cię, pomóż mi do cześnikówny — ja kocham się w niéj śmiertelnie — ja...
Nie dokończywszy porwał się za głowę.
— Szczęśliwy człowiek! westchnął Aloizy...
Przyjaciel chwycił go za ręce... Brühl cofnął się zniecierpliwiony.
— Jeśli o tém chcesz mówić z moim ojcem, nastręczę ci zręczność — niech on przemówi za tobą — ale ja! ja!... ja nie mogę...
— A to dla czego? porwał się niemal obrażony Sołłohub.
— Dla tego, że choć mam zaledwie dwadzieścia jeden lat, dałem już sobie słowo, iż małżeństw nigdy kojarzyć nie będę.