Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

Marya zmuszającą się do uśmiechów, coraz chudła i czerniała. Wojewodzina zaczynała się gniewać... Nie wydała się z tém przed córką, bo madam nastraszyła ją, że surowość jeszcze ten stan pogorszyć może. Posłano Niemca doktora, aby o stanie zdrowia wojewodzianki się przekonał. Ten niewiele umiał, obawiał się coś stanowczego wyrzec; plątał się i wojewodzinę uspokoił tym ogólnikiem, że te panieńskie nerwy po ślubie przyjdą do normalnego stanu.
Wszyscy, nawet Bebuś, widzieli wyraźnie iż pannie Maryi obawa zamążpójścia — nowego życia przestrach i niezdrowie sprawiała. Wojewoda nie wiedział i nie domyślał się nic...
W duszy dziewczęcia w istocie działo się coś dla niéj saméj niezbadanego — zdało się jéj, iż rozstanie z Krystynopolem życiem przypłaci, że z tęsknoty umrze, że gdzie indziéj potrafi chyba płakać i konać... Godzinami stała w oknie — a gdy Godziemba się pokazał, ledwie spojrzawszy uciekała.
Chłopak od zaręczyn chodził jak trup blady, roztargniony i codzień prawie musiał być strofowany za zapominanie się jakieś, tém dziwniejsze że dawniéj do najżwawszych i najprzytomniejszych się liczył.
— Co ci jest, Godziemba? wołał starosta Zawidecki: skaranie boże! — chory czy zakochany... Albo idź się połóż, albo się do kaduka żeń a tu nam więcéj zawadzasz, niż pomagasz...