Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

Szpiegowano młokosa, ale nikt nic nie wyśledził.
Tymczasem madam Dumont, w sprawach sercowych doświadczona wielce, gdyż nim się wychowaniem zajmować zaczęła, wiele sama na sobie smutnych doznała kazusów — z różnych stron badając swą ukochaną, wpadła nareszcie na jakieś podejrzenie, że tu serce musiało wpływać na taką nieprzezwyciężoną tęsknotę i apatyę... Lecz sama myśl, żeby wojewodzianka otoczona tylko pośledniejszego gatunku osobami, mogła na kogoś rzucić oko, przerażała madamę! Gdyby, uchowaj Boże, coś podobnego dośledzono — na niąby cała spadła wina! Strach ją ogarniał wielki... A nuż się wyda? a nuż coś jest? Nikomu wszakże do panien ani się zbliżać, ani mówić do nich nie było wolno. Cóż to być mogło.
Ciekawość, obawa, litość pobudzały madam do pilnego śledzenia najmniejszych ruchów panny Maryi. W czasie gdy młodsze panienki z nią lekcye odbywały, Dumont chodziła po swoim pokoju... Uważała teraz bardziéj śledząc wojewodziankę, że zwykle stawała w oknie, podparta na ręku i niekiedy godzinę się z miejsca nie poruszała. Wzbudziło to w niéj podejrzenie. Z drugiego pokoju ostrożnie przez okno przypatrywała się, czy téż kogo nie obaczy...
Zaraz pierwszego dnia stojąc na czatach spostrzegła Godziembę, który przesunął się w ulicę,