znikl pomiędzy drzewami, — ale zdawało się jéj, że w nich ukryty stanął. Pilnowała go i przekonała się, iż w istocie pozostał naprzeciw okna panny Maryi, pierwszy raz zdawało się jéj to tak nieprawdopodobném i zuchwałém, że to wzięła za wypadek... Lecz... powtórzyło się nazajutrz i razy kilka Dumont więcéj niż podejrzenie powzięła. Jakiś ruch chusteczką białą — złapała... potém niby jakieś znaki, naostatek po tygodniu z rozpaczą nabyła przekonania, że choć w tém wszystkiém nie mogło być nic posuniętego bardzo daleko — stosunki oczu i serc — niestety — istniały...
Nie wiedząc, co z tém począć, Dumont przekonawszy się, najprzód się rozchorowała. O wyjawieniu tajemnicy wojewodzinie mowy nawet być nie mogło... tak straszliwe pociągnęłoby to za sobą skutki. Zmilczeć zupełnie — nie umiała, poradzić się nie było kogo... Madam stała już nieustannie na straży, jeszcze niedowierzając oczom — ale wreszcie wątpliwości dla niéj nie było żadnéj.
Odkryła przyczynę choroby, smutku, wstrętu wojewodzianki do tego małżeństwa. Walcząc z sobą długo, wahając się, Dumont postanowiła otwarcie z wychowanicą się rozmówić, boć tak samo jak ona dośledziła tych konszachtów tajemnych, mógł je podpatrzyć kto inny, choćby łotr Bebuś, który był najniebezpieczniejszym że szpiegów.
Jednego tedy wieczoru, gdy się panny pospały, Dumont wezwała do siebie wojewodziankę — opa-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/184
Ta strona została uwierzytelniona.