Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

Marya płakała i nie odpowiadała nic...
— Straszliwa tragedya — ciągnęła daléj poruszona Dumont — co tu z tém począć! To trzeba sobie wybić z głowy i serca, to nie ma sensu... okropna... a wojewodzina...
Zakryła sobie oczy Francuzka.
— Na samą myśl truchleję — dodała...
— Widzicie, rzekła — ja — ja się domyślam, mogą się dorozumieć inni. Wojewodzianka mizerniejesz, kaszlesz, zamyślasz się — widocznie ślub ten w niéj wstręt obudza. Uchowaj Boże inni ludzie na tę myśl wpadną, zgubisz siebie i jego...
Surowość obojga rodziców była tak znana, iż w istocie Francuzka miała prawo się trwożyć.
Panna Marya stała już z oczyma suchemi, milcząca...
— Za cóżby mnie karać miano, albo jego? — odezwała się wreszcie — oczyma tylko rozmawialiśmy z sobą i sercami... Trzeba będzie umrzeć z tęsknoty gdy mnie ztąd wywiozą — umrę — wy mnie nie wydacie; tajemnica pójdzie ze mną do grobu... A! wy nie powiecie nikomu!
Załamane ręce madamy świadczyły, iż nigdyby tego dopuścić nie mogła...
Rozmowa przedłużyła się, tak urywana i mało zawierająca treści jak jéj początek — płakały, ściskały się, Dumont piła wodę, aby się otrzeźwić, litowała się — szukała jakiegoś ratunku, a znaleźć go było trudno.