się z myślami, jak ma do tego nieszczęsnego Godziemby przystąpić.
Wcale to nie było łatwo, gdyż we dworze wszelkie stosunki osób płci różnych, chociażby najniezależniejszych, nadzwyczaj ściśle były kontrolowane. Młodzież męzka nie śmiała się otwarcie zbliżyć do fraucymeru, chyba w dni Zapustne pod okiem starszych, gdy tańce wyprawiano na sali. Dumont nieodstępnie była z pannami... Mieć więc zręczność mówienia z Godziembą — było prawie niepodobieństwem. Lecz jest li niepodobieństwo dla podżyłéj, zręcznéj kobieciny, gdy sobie czém głowę nabije?... Przez parę dni madam męczyła się napróżno... potém zaczęła się skarżyć na ból głowy. Rumianek był w takich razach uniwersalném lekarstwem...
Nie pomógł jednak. Skutkiem narady z doktorem, pani Dumont nakazano przechadzkę. Wojewodzina na czas jéj niebytności przy pannach posadziła ochmistrzynię, gdyż panny miały swe godziny zajęć, których opuszczać nie mogły...
Dumont przez dwa dni chodziła do ogrodu napróżno... trzeciego czatowała i złapała Godziembę. Zobaczywszy ją, chciał z razu uciec — lecz Francuzka zawołała nań prędko, że mu ma coś powiedzieć. Nie patrząc nawet na niego, rozglądnąwszy się tylko, aby jéj nie podsłuchano, szybko rzuciła mu te wyrazy:
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.