Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

— Waćpan powinieneś wyjść ze służby pana wojewody... Ja mu dobrze życzę. Wam tu grozi niebezpieczeństwo... Nie mogę mówić jaśniéj. Proś waćpan, aby go odprawiono... Znajdzie się późniéj inne miejsce, odbierzesz waćpan wiadomość. Rozumiesz?
Godziemba wybąknął coś niejasnego... Dumont pierzchnęła co prędzéj. Choroba jéj i ból głowy tegoż dnia ustały...
Pan Tadeusz wprost z ogrodu pobiegł do oficyny, myśleć co ma poczynać...
Nie czuł się zupełnie czystym na sumieniu, słowa więc guwernantki utkwiły w niém. Żal mu było dwór opuszczać, a do tego trudno nawet, wojewoda jako wychowańcem nim rozporządzał, sądził, że miał nad nim prawo życia i śmierci. Prosząc o uwolnienie, Godziemba musiał się zrzec raz na zawsze protokcyi, pomocy, wszystkiego co mu przyszłość mogło zapewniać... Krok ten pozbawiał go jedynego przytułku. Wprawdzie Francuzka obiecała jakieś inne miejsce, ale jakąż wagę mogły mieć jéj wyrazy?
Chodził Godziemba po swéj izdebce włosy targając, gdy go do starosty powołano...
Ten miał na niego ciągle oko, widząc go roztargnionym i smutnym, a że sam był człowiek młody i wchodził we wszystkie młodości bole i choroby — postanowił przez litość przy pierwszéj zręczności gdzieś mu się dać po świecie przewietrzyć...