Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

Było tradycyą w takim razie, gdy ktoś zawinił srodze tak, iż go więcéj znać ani o nim wiedzieć chciano — że pozostałości jego uroczyście wywlekano na dziedziniec pałacowy i w obec całego dworu, do najdrobniejszego szczątku palono. Stało się tedy trzeciego dnia, że pan wojewoda rzeczy Godziemby nakazał wyrzucić i spalić. Cały dwór był przytomny dawno już niewidzianéj egzekucyi. Grozą to przejęło wszystkich. Od téj chwili nazwiska winowajcy wspomnieć, mówić o nim było najsurowiéj wzbroniono.
Co się stało ze zbiegłym, nikt nie wiedział... W miasteczku badani Żydzi i mieszczanie, poprzysięgali, że go nikt owéj nocy nie widział, nie spotkał.. ani z nim mówił. W okolicy nikogo podobnego na gościńcu téż nie napytali kozacy... nawet posłuchu...
Wojewodzianka płakała... chodziła do okna, choć nikogo tam już jéj oczy nie spotykały... a głupi Bebuś, który w upiory wierzył, zaklinał się, iż Godziemba musiał umrzeć, bo jego ducha raz wieczorem dostrzegł przesuwającego się około pałacu... Znano karła że plótł zawsze nic do rzeczy, i nikt mu nie wierzył.