Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaledwie marszałek go porzucił, nadbiegł Sołłohub...
— A co zapytał.
— Nic! zaledwiem począł rozmowę, kazano mi iść precz... odparł Brühl.
— Nie jestże to bóztwo! krzyknął generałowicz.
Starosta nie umiał odpowiedzieć, czuł może aż nadto urok, co je otaczał...
Nikt nie uważał, że za odchodzącym Brühlem dwoje ślicznych oczu poszło goniąc tęsknie, nie wstydząc się wcale téj pogoni... i nie czując, aby ona za złe mogła być wzięta.
Cześnikówna, która już od dni kilku bawiła w Krystynopolu, i miała czas bliżéj się zapoznać z wojewodzianką, zbliżyła się późniéj ku niéj... Piękna narzeczona jak nieprzytomna stała wśród tego tłumu...
— Mówiłam tylko co z twoim przyszłym kochana Maryo — odezwała się cześnikówna — wiesz... to bardzo miły człowiek... a myśmy z nim bardzo dawno, dawno znajomi...
I po cichu, żywo, śmiejąc się poczęła opowiadać swoje spotkanie na warszawskim zamku. Pamiętała i o tém, bo jéj to powtarzano, że naówczas ktoś sobie żart zrobił i swatał ją panu staroście, ale się do tego nie przyznała. Pomyślała tylko, iż dziwnie, dziwnie imię i nazwisko zgadł ten prorok szyderca... Wojewodzianka słuchała zimno, obojętnie, oczyma oślepłemi wodząc po sali...