Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

Odstąpiły trochę na bok...
— Ty taka jesteś smutna i zmęczona, szczebiotało dziewczę... Prawda! że ten ślub to straszna zawsze rzecz... ale twój Brühl ma tak dobrą, łagodną, miłą twarz, że — jabym się go nie obawiała, i ty nie powinnaś!
Smutny uśmieszek przebiegł po ustach wojewodzianki, która sobie przypomniała rozmowę u stołu...
— Nie dziw się mi — rzekła... Dla ciebie to człowiek obcy, z którym zaledwie kilka słów przemówisz w życiu — a dla mnie to pan i władca... którego mam być niewolnicą.
— Ale nigdy niewolnicą! oburzyła się cześnikówna... Co za myśll moja droga! poddawać się nie trzeba... a potém... jeśli się kochać będziecie... czyż zacięży niewola?
Wojewodzianka obejrzała się jakby lękając, aby ich nie podsłuchano... gorzki uśmiech blade jéj usta ściągnął...
— A jeśli się kochać nie potrafimy? szepnęła.
— A! toby było bardzo smutno! opierając główkę na ramieniu narzeczonéj, odezwała się cześnikówna. Jak ci się zdaje?
Popatrzały na siebie...
— Bóg jeden wie!
— A serce twoje?
Marya spuściła oczy...
Muzyka, która się w téj chwili odezwała na galeryi, zwiastowała pochód do wieczerzy... pary