Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

ofiarowano krzyż kosztowny i pierścień — wrócili do pałacu, którego ganek, sień i przedpokoje, mimo zimy, zasłano kwiatami, aby młodemu małżeństwu drogę przyszłego życia ukwiecić.
Tłumy zaproszonych zapełniły sale i pokoje... Wielu z nich, ledwie raz w życiu widziało gospodarstwo i wcale ich poznać nie mogli, witali na los szczęścia, szlachta schylała się do kolan pana wojewody, i odchodziła uszczęśliwiona, gdy magnat rzucił dobre słowo.
Mówiono o księciu kanclerzu i bracie jego, że niemal całéj Rzeczypospolitéj familie i ich kolligacye znali na pamięć, że pamiętali twarze tak, iż nigdy mnogich panów braci przyjmując nie wzięli Dowejki za Domejkę, a o jednym z nich, że niby serdecznie przyciskając do piersi braci w liberum veto, psuł im nosy i policzki umyślnie je trąc o ostre guziki fraka. Pan wojewoda wcale zwyczaju tego nie miał i popularności w ten sposób nie szukał... Dumniejszy daleko skarbił sobie przyjaciół protekcyą, ale ich trzymał w przyzwoitéj odległości, i gdy mu się do kolan schylali, ledwie głową kiwnąć raczył...
Wśród téj ciżby pan podkomorzy Laskowski znalazł się insperate ze skarbnikiem Zagłobą razem...
— Pan Jezus przy dziecięciu! zawołał podkomorzy — a asińdziéj co tu robisz?
— Hm! szepnął skarbnik — zaszczycono mnie inwitacyą — trudnoż było odmówić? Odbyłem pię-