Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.

kną podróż dobrą sanną, i ot — mam przyjemność podkomorzego uścisnąć — to mi stanie za wiele...
Ręce sobie podali.
— Ja téż — odezwał się Laskowski — zaproszony zostałem, a że z mojego powiatu nikt jechać nie mógł, jako podkomorzy przybyłem reprezentować go... Co asińdziéj na to mówisz?
— Co mam rzec?... Wystąpił pan wojewoda, że go już nikt nie zakasuje... ale... (tu chrząknął i do ucha się pochylił Laskowskiemu) panna młoda jakby z krzyża zdjęta, a pan młody jakby nie do ołtarza na gody i do Sakramentu, ale w kręgle szedł grać... tak sobie lekko poczyna... Szkoda mi biednéj wojewodzianki, którą nam ten Niemczyk konfiskuje. A no!!...
I usta sobie zatkał palcami...
— Mnie się widzi — dodał po chwili, że to nie wesele, ale obóz sposobiący się do wojny...
Laskowski się uśmiechnął.
— Żeby nie było co podobnego jak pod Olkiennikami... rzekł: w takim razie my, co tu marcepany pana młodego jeść będziemy, musimy stanąć po jego stronie! hę?
— Jam stary — rzekł skarbnik, nie moja rzecz...
— Ja téż — dorzucił Laskowski; ale młodzi będą mieli co robić...
Jednak — rozśmiał się obejrzawszy — pamiętasz acindziéj, gdyśmy razem stali czasu wjazdu na starostwo? Dobry z waćpana prorok — swatałeś