Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

— Marynia nie bardzo jest dziś zdrowa, szepnęła mu na ucho: trudno biednemu dziecku, co się nigdy w życiu od naszego boku nie oddalało — pogodzić się z myślą rozstania... Nie śmiała jest bardzo... Wszystko to, da Bóg, przejdzie.,.
— Ani wątpię, odparł Brühl, całując w rękę panią wojewodzinę — będziemy się starali oba z synem, aby kochanéj synowéj życie jak najprzyjemniejszém uczynić... Spodziewam się, że dwór, zabawy, świat...
— A! panie ministrze — rzekła pani Anna — najprzód do nich jeszcze musi nawyknąć... ale że do dobrego łatwo się przyzwyczaja... Marynia porzuci tę nieśmiałość dziecięcą... bo to jeszcze dziś dziecko...
— Mój syn, dodał minister — nie pochlebiając mu — ma charakter tak zgodny i miły, iż nie wątpię, że sobie wkrótce serce małżonki pozyskać potrafi.
— To już ma — już ma! z przyciskiem odezwała się wojewodzina. Marynia zna swe obowiązki, wychowana bogobojnie...
Rozmowę ktoś przerwał — i na tém się ona skończyła. Wojewodzianka do tego dnia przygotowana była, z myślą małżeństwa miała się czas oswoić, a bladość i pomieszanie spowodowane były wypadkiem, którego nikt się nawet domyślać nie mógł...