Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy pochód uroczysty z pałacu do kościoła się rozpoczął, że niezmierny tłum ludzi z kluczów sąsiednich i z dalszych dóbr Potockich, z Tartakowa, Waręża, Łaszczowa, Witkowa, zalegał dziedzińce i miasteczko — musiano strzegąc nacisku ciekawych, wzdłuż suknem wysłanéj drogi ustawić piechotę wojewodzińską, służbę, dworzan, a nawet i dwory niektórych panów przybyłych gromadnie na wesele... Murem więc po nad drogą stała ta straż... gdy państwo młodzi przy odgłosach marszu powoli postępowali do kościoła...
Na pół drogi od pałacu, wojewodzianka idąc ze spuszczonemi oczyma... postrzegła u nóg jéj padający bukiet róż białą wstążką związany, mimowolnie wejrzenie jéj podniosło się... i ze łzami ujrzała tuż stojącego Godziembę w stroju paradnym, z głową gołą i czapką w górę podniesioną... Blady był jak trup... Panna Marya zadrżała... drużki sądziły, że o sukno zawadziła stopą, podtrzymano ją i szli... daléj... Nikt nie dostrzegł zbiega, który się tak zuchwale, korzystając z zamieszania, zjawił w Krystynopolu, jakby urągając władzy pana wojewody... Dopiero gdy po ślubie znowu wracali państwo młodzi, a starosta zawidecki wśród nacisku przed niemi porządek robił — idąc natrafił nagle na Godziembę... Nie miał czasu ani słowa rzec, ani coś przedsięwziąć — języka, jak mówią w ustach, zapomniał, zmieszał się... W głowie mu się pomieścić nie mogło zuchwalstwo czło-