Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/228

Ta strona została uwierzytelniona.

— Użyj ich na korzyść swoją!
I Sołłohub począł go ściskać... a nareszcie ująwszy pod rękę zaprowadził do cześnikówny i przy niéj go posadził. Dziewczę się zarumieniło z radości, nie kryjąc z nią, uśmiechnęło się wdzięcznie.
— Tego szczęścia się nie spodziewałam, ażeby pan starosta chciał się nudzić ze mną... Ale to poświęcanie dla przyjaciela...
Sołłohub był odszedł — Brühl siedział jak na torturach... Przez te trzy dni patrząc na cześnikównę, rozkochał się w niéj na zabój. Miłość owa dla ideału, która lat tyle rosła w duszy powoli, teraz za zbliżeniem się do niego, rozpłomieniła się... paliła go jak szata Nessusa. Obawiał się z nią zdradzić — a niewinne dziewczę, nie wiedząc o tém, czując tylko instynktowo w jego duszy życzliwość i sympatyę — narzucało mu się wejrzeniami i całym wdziękiem, którego nie znało potęgi.
— Wie pani, że to rzeczywiście poświęcenie — rzekł Brühl odważając się wreszcie spojrzeć jéj w oczy i prędko odwracając wzrok — a! tak jest, to poświęcenie rzeczywiste przemawiać za kimś... tam, gdzie tylko za sobą mówić bierze pokusa.
Cześnikówna niby czy doprawdy nie zrozumiała, podniosła niebieskie źrenice i jak w tęczę spojrzała na niego...
— Pani mnie nawet zrozumieć nie możesz... pani nie znasz tego do siebie, iż jesteś niebez-