Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

Podała rączkę staroście... i umilkła. Alojzy odszedł trochę pijany, trochę zmieszany — tak, że gdy niecierpliwy Sołłohub przystąpił do niego badając — starosta nic mu na razie odpowiedzieć nie umiał.
— Mnie się zdaje — do ucha mu nareszcie wrzucił, — że... ma dla ciebie — szacunek! wiesz co to znaczy — ale więcéj nic... Zdaje mi się téż, iż serduszko jéj nie wolne... kto tam zbada kobietę!
Rezolutnie bardzo generałowicz ręką rzucił.
— Wiesz co? odezwał się — jam tak głupi, czy taki niepoczciwy przez to kochanie, że byle moją była... ja więcéj nie chcę.
— A serce?
— Zdobędę... przekona się — pozna! zlituje! Powiesz, żem szalony, ale ja — ja bez niéj żyć nie mogę...
Cóż było odpowiedzieć na to? Starosta z góry popatrzył na przyjaciela, uścisnął go i zmilczał...
Gdy się to działo, a dwaj starzy towarzysze rozmawiali z sobą, oczy panny Maryi ciągle ku nim były zwrócone, jak gdyby odgadnąć chciała, o co pytał Sołłohub i co mu starosta odpowiadał. Czy odgadła... ze spokojnéj jéj twarzyczki wyczytać było niepodobna...
Po kilku dniach pobytu w Krystynopolu, wyjazd państwa młodych do Warszawy i Młocin, gdzie zamieszkać mieli, został na piętnasty stycznia oznaczony. Tymczasem przodem szły przeprzęgi, furgony, dwór, wyprawa pani i fraucymer, jaki jéj