matka przydawała... Dumont płakała ciągle, nie mogąc się oswoić z tą myślą, że najdroższą utraci... Zbliżyła je do siebie jeszcze wiecéj niż dawniéj wspólna obu tajemnica... Wojewodzianka miała w niej pocieszycielkę i powiernicę... Ona jéj wytłómaczyła zniknięcie Godziemby i ona nazajutrz po ślubie szepnęła, że zuchwały chłopiec znalazł się najdziwniejszym sposobem na dworze jéj męża... nie uląkłszy się z nim przybyć do Krystynopola... Naówczas przyznała się dopiero Marya przed madamą, że ona go w dzień ślubu, idąc do kościoła, widziała... Trwoga była wielka obu... ażeby go nie pochwycono... Dumont nie śmiała się dowiadywać, ażeby nie zwracać uwagi — nie wytrzymała wreszcie, i trzeciego dnia spotkawszy w korytarzu starostę Zawideckiego, zaczepiła go ostrożnie o Godziembę.
— Prawda to, że się w czasie wesela wrócił i śmiał stawić przed wojewodą?
Starosta człek dobrego serca, ruszył tylko ramionami.
— Niestety! rzekł — młodzieńcze zuchwalstwo nie zna granic.
— Cóż się z nim stało? spytała Dumont.
Zmieszał się starosta widocznie.
— Prawdziwie nie wiem, szepnął oglądając się — a raczéj, powiedzieć nie mogę...
Ukłonił się i odszedł.
Odpowiedź starosty miała złe znaczenie, a choć tajemnica we dworze była ściśle zachowywawana,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.