Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/257

Ta strona została uwierzytelniona.

Brühl nie badał już więcéj, nadto był dyskretnym, aby się chciał domagać wiadomości, których mu dobrowolnie nie udzielano...
Ruszył się zaraz, aby usunąć... ale żegnając w progu, dodał jeszcze:
— Ogród jest i może być ładny... mógłby niejedną uprzyjemnić chwilę... Wszyscy są na jéj rozkazy... a ja proszę... aby się pani nim zajęła.
— Jeśli pan starosta każe...
— Ja nigdy nie rozkazuję! — rozśmiał się Brühl, a proszę tylko dla tego, iż sądzę, że toby mogło uczynić jéj przyjemność, gdy w ogóle tak ich mało pani używa...
— Ja lubię samotność — cicho odezwała się starościna — proszę mi darować. Sama czuję, że nie umiem być taką gospodynią, jakiéj Młocinom potrzeba...
— Lepszéj i milszéj mieć nie mogły — odezwał się Brühl z dworską galanteryą się kłaniając.
Nic nie odpowiedziała starościna, a Brühl powtórzywszy ukłon, z westchnieniem wysunął się za drzwi. Zaledwie znikł z jéj oczu, pani Brühlowa żywo dobyła listu i pobiegła, zdając się zapominać o wszystkiém, czytać go do okna.
Łzy kręciły się jéj w oczach... Pismo madamy Dumont oznajmowało jéj o cudowném uwolnieniu Godziemby. Francuzka jednak, zawsze ostrożna, nie wymieniła w niém nazwiska, i wypadek osnuła jakąś tajemnicą, łatwą do odgadnięcia dla Maryi...