Gdy Brühl zamyślony wracał do biblioteki, z któréj był wyszedł porzuciwszy w niéj tom otwarty ulubionego Molièra, w progu jéj zastąpił mu marszałek jego dworu, pan Latour, oznajmując, że dawny dworzanin (skaleczył jego nazwisko), prosi o posłuchanie.
Zdziwiony trochę starosta wnet wpuścić go kazał... Prawie w tymże momencie, opierając się na lasce, schorzały i blady, wsunął się do niepoznania zmieniony Godziemba.
Spojrzawszy nań starosta pośpieszył kilka kroków i ze współczuciem go zapytał:
— Widzę, żeś waćpan był chory?
Latour stał z tyłu. Godziemba dał poznać, iż chciałby mówić na osobności, i Brühl wprowadził go z sobą do biblioteki, a widząc osłabionym, najprzód podał mu krzesło...
— Co się z waćpanem stało? nie mogliśmy sobie jego zniknięcia wytłumaczyć?
— Mam być otwartym? zapytał Godziemba — nie weźmiesz mi pan tego za złe? Dla oczyszczenia się z podejrzenia o płochość, muszę się wytłumaczyć obszerniéj.
— Mów pan, proszę — rzekł Brühl siadając — słucham go, dopóki nam kto nie przerwie...
— Nie wspomniałem panu staroście o przeszłości mojéj, począł Godziemba. Ojciec mój w sprawie pana wojewody zarąbany był na śmierć przez jego nieprzyjaciół... mnie przez litość wzięto do Krysty-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.