Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/260

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mów pan szczerze, odezwał się wreszcie, musiałeś coś więcéj przewinić przeciw panu wojewodzie? obrazić go?
— Niczém więcéj nad to, żem mu za służbę podziękował... Wychował mnie, alem mu odsługiwał za to, i winien był mojemu ojcu, który zginął za niego, opiekę nad sierotą.
Starosta stał zakłopotany, nie chciał widocznie otwarcie nic przeciw ojcu żony powiedzieć.
— Cóż waćpan myślisz? zapytał: poszukiwać swéj krzywdy?
— Ja? odparł uśmiechając się Godziemba — a z czemże i jakbym to mógł uczynić? Myśl podobna nie powstała we mnie... Przyszedłem się wytłumaczyć panu staroście i spytać go: czy mimo żem tak nieszczęśliwie naraził się panu wojewodzie, zechce mnie utrzymać na swym dworze?
— Zdaje mi się że nie jestem wcale obowiązany poślubiać ani zemsty, ani urazy mojego teścia, zawołał Brühl, a czuję się raczéj w obowiązku krzywdę przez niego wyrządzoną, jeżeli można, naprawić... Przez krótki czas pobytu jego u mnie, byłem z niego zadowolony. Ale prawdę rzekłszy, dodał Brühl spoglądając na przybyłego: waćpanu najprzód leczyć się i sił nabrać potrzeba. Proszę powiedzieć panu Latour’owi, aby miał o nim staranie...
To mówiąc westchnął Brühl, a widząc, że Godziemba z krzesła się podnosi, zbliżył się do niego.