który dowodził, że gdy hrabia jest w bibliotece, naówczas mu przerywać nie wolno.
Brühl chociaż głosu poznać nie mógł, czuł w nim kogoś znajomego, rzucił książkę i sam drzwi otworzył. Stał przed niemi zrozpaczony, ale śmiejący się jednak generałowicz Sołłohub, strojny nadzwyczaj elegancko, rozpromieniony, wesoły i zdający się bawić walką, którą prowadził z kamerlokajem. Zabaczywszy Brühla, krzyknął, ręce rozpostarł i rzucił się ku niemu śpiewając...
Cóż ci jest? spytał Brühl — jesteś w jakiemś usposobieniu szczęśliwém, w jakiém cię od wieków nie widziałem?
— Bom najsczęśliwszy z ludzi! odezwał się Sołłohub wchodząc i kapelusz rzucając o ziemię a sam padając w objęcia przyjaciela — winszuj mi, zazdrość, ciesz się...
— Co ci jest?
— Widzisz! szaleję!
— Ale od czego? od czego?
— Opiekunowie cześnikówny, złamani nareszcie instancyami moich wujów Radziwiłłów... zgodzili się na to... abym pannę Maryę poślubił...
— A ona?
— Ona — musi się na to zgodzić!
— I ty weźmiesz ją zmuszoną?
— Wezmę taką jaka jest... i będę u nóg jéj leżał, dopóki mi nie przebaczy i nie pokocha...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.