Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

drugi w koni dwadzieścia i tyleż gąb... ledwie ten był za bramą, jechał trzeci ze zwiększonym orszakiem!! Pomiarkowali, że to nie przelewki... musieli mi nareszcie pannę przyrzec, inaczéj groziło im to ruiną.
Brühl słuchał z szyderskim wyrazem twarzy.
— A cześnikowa? zapytał — a cześnikówna??
Mów o niéj, toć przecie główne...
Sołłohub usta skrzywił.
— Cześnikówna, rzekł do Brühla, z samego natręctwa musi być przekonaną o sile mojego affektu... Ty mój Brühlu, widzę, przepraszam cię, że to powiem, wziąwszy pono wojewodziankę zahukaną, która, z młodu tak była wychowaną, że nigdy nikogo w świecie kochać nie mogła, zbytnio się troszczysz o serce kobiece, które miękkie jest i czci bałwochwalczéj w końcu uledz musi...
To mówiąc uściskał go, jakby za zbyt szczere wyrażenie przepraszał.
— Nie gniewasz się?
— Ja? nic a nic — może nawet masz słuszność, żem spragniony przywiązania... a moja dobra, cicha, posłuszna, bierna, milcząca żona dać mi go nie może... Jam trochę poeta, marzyciel trochę, więcéj fantazyi i polotu chciałbym widzieć w aniołach... Mój ze spuszczonemi skrzydły, śpiący biedaczek chodzi po ziemi... Lecz ja mój drogi, ja żeniąc się wiedziałem, że zaślubiam interesa mojego ojca; ty żenisz się dla szczęścia i serca — to wcale co innego...
— I muszę być szczęśliwym... zawołał Sołłohub...