go obcym niemal czyniło wypadkom, choć go one na pozór najbliżéj dotykały.
Aloizy Brühl żył zmuszony w tym świecie intryg i zabiegów o władzę, w istocie był on mu obojętnym i wcale go nie obchodził. Poeta i artysta duszą, czuł się sobą i najszczęśliwszym gdy się mógł zamknąć w bibliotece, malować, słuchać lub wykonywać muzykę, albo rozmawiać z uczonymi i artystami o tém, co dla niego stanowiło cel życia.
Natura wcale go nie stworzyła na syna i spadkobiercę ministra. Stary Brühl zaczynał to widzieć i bolał nad tém, chociaż na syna skarżyć się nie mógł. Na zawołanie ojcowskie jechał na pole walki, na dwory monarchów, posłował, ubiegał się o urzędy, dworował panom, ożenił się dla ojca, rzucał dlań najmilsze zajęcia. Możnaż więcéj było wymagać? Lecz w tém wszystkiém, mimo największéj gorliwości ze strony syna, nie czuć było serca, nie widać było namiętności. Stary Brühl nie mógł mu nic zarzucić, a nie był nim zadowolony.
Sam przez się pan cześnik koronny nie czynił nigdy nic... Jak tylko zbywała chwila czasu, usuwał się do Młocin, a gdy w nich przyjmować nie potrzebował tych, których mu ojciec pozyskiwać kazał, otaczał się ludźmi, których stary lubił może, ale ich wcale nie cenił... Wszyscy oni nie żyli duszą w tych sferach wirów i prądów, wśród których minister nałogowo obracał się najswobodniéj, czując się w swoim żywiole...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/270
Ta strona została uwierzytelniona.