Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/281

Ta strona została uwierzytelniona.

bienie, choć się z niém dosyć ukrywa... dla pani Sołłohubowéj...
— Nareszcie — zawołała Francuzka klaskając w ręce. Ja się tego téż domyślam, ale powiedzże mi waćpan... jak się mu zdaje? — mają bliższe stosunki...
Tu zakaszlała i spojrzała znacząco.
— Innych nad te na które wszyscy patrzymy, nie sądzę...
— Nie widują się z sobą potajemnie?
— Uchowaj Boże! przerwał Godziemba.
— Nie pisują do siebie?
— Nie — zaprzeczył dworzanin — posyła jéj książki.
— W nich mogą być listy... albo — albo miejsca znaczone... o! o! książki, przez nie wiele powiedzieć można...
— O tém nie wiem...
— Bo waćpan nic nie chcesz wiedzieć... A mąż? zazdrosny?.
Nie dostrzegłem tego. Jest zresztą z takiém dla żony uwielbieniem, że nie ośmieliłby się jéj posądzać.
— Jakże ona dla Brühla?
— A! bardzo przyjaźnie usposobiona...
— Przecież, badała zręczna Francuzka — waćpan powinienbyś rozróżnić przyjaźń od innego uczucia...
— Nie śmiem wyrokować...