Po téj ostatniéj odpowiedzi, Dumont zdawała się tracić cierpliwość i nadzieję, spojrzała zbliżywszy się do zegara na godzinę... Mrok już był w pokoju...
— Nie śmiem, nie śmiem! powtórzyła; nieśmiałość, wiesz waćpan, jest może w kobiecie wdziękiem i przymiotem, ale jest w mężczyznie defektem... Potrzeba być śmiałym, kto chce na świecie być szczęśliwym...
— A zatém, dobranoc... a gdybyś waćpan miał co na sercu, potrzebował rady przyjacielskiéj pociechy, zwierzenia, proszę nie zapominać o mnie.
Godziemba się skłonił i skierował ku drzwiom.
— Tak! tak, śmielszym być potrzeba! — powtórzyła odchodzącemu Dumont...
Drzwi się zamknęły.
— Na uczciwość! — rzekła sama do siebie — przy najlepszych chęciach, przy najszczęśliwszém położeniu, co tu człowiek poradzi dwom istotom, które chcą się męczyć? Trudno im narzucić... A! — tu westchnęła myśląc, iż ona gdyby się znajdowała w położeniu podobném... inaczéjby pewnie z niego korzystać umiała...
Namyśliwszy się co z rozmowy miała udzielić wychowanicy, Dumont przeniosła się po chwili do salonu, w którym pani cześnikowa była sama. Męża jéj nie było w domu, goście się rozjechali, na wieczór nikt się nie zaprosił i nie był zaproszony, miały go więc spędzić sam na sam.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/282
Ta strona została uwierzytelniona.