Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/296

Ta strona została uwierzytelniona.

tylko zastać się spodziewał... Twarz jego była posępna, piękne czoło sfałdowane, oczy spuszczone Wychodząc z narady, znać nie sądził, że tu obcego zastanie, nie starał się więc nadać flizyognomii wyrazu kłamliwego... Dopiero spostrzegłszy Sołłohuba, ocucił się jakby ze snu i uśmiechnął, usiłując przybrać weselsze oblicze... Z nadzwyczajną uprzejmością powitał gościa...
— Kochany ojcze — odezwał się cześnik: — Sołłohub, nasz dobry przyjaciel, przybył mnie ostrzedz o zamachach i wojennych usposobieniach familii. Ja, ponieważ się nie mieszam do tego tylko o tyle, o ile każecie, przywiozłem go tu... Zdaje mi się, że generałowicz zbytecznie przez przyjaźń dla mnie się lęka.
Brühl stary wdzięcznie najprzód ręko przybyłego ścisnął.
— Nieskończenie mu jestem obowiązany za ten dowód jego przyjaźni — ale, cóż to tam groźnego?
— Wasza Ekscellencya wiesz to zapewne równie jak ja... Zbiera się burza przy rugach... chcą wystąpić przeciw szlachectwu pana cześnika...
Stary ramionami poruszył...
— Które oni sami nam doradzili i dali, i które ja — l’ai eu la faiblesse de ne pas refuser. Mogłem to samo zrobić inaczéj i bez ich pomocy... ale stało się... Zapomniałem o jednéj wielkiéj maksymie, którą obu panom młodym polecam, jako najważniejszą w życiu: Z przyjaciołmi zawsze należy