Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/303

Ta strona została uwierzytelniona.

syć... i kiedy wielkością się nasycisz? — powiedz mi?
Minister milczał długo — nie doczekawszy się odpowiedzi, chora mówiła daléj:
— Król, — ja, — dzieci — dwa kraje — tysiące ludzi — ofiary! Brühl! czy się to kiedy skończy?.. Syt jesteś...
— Masz trochę gorączki! — odezwał się grzecznie minister — a to mówienie...
— Ja? życie całe miałam gorączkę, która mnie spaliła... Płoniemy na stosie dla ciebie... powiedz mi, jesteś szczęśliwy?
Poruszył się niecierpliwie na krześle Brühl i począł patrzeć na ogień nie odpowiadając nic. Ręką jedną szarpał mankietki u drugiéj.
— Doktór bardzo zalecał spokojność — odezwał się łagodnie — gdybym wiedział, że moje przybycie rozdrażni, byłbym się wstrzymał — lecz... sam będąc niespokojny, chciałem się przekonać o stanie jéj zdrowia. Może nie w porę.
— Bardzo w porę... później już byłoby zapóźno, — rzekła nieco zmienionym głosem hrabina — i wyciągnęła rękę ku niemu, łagodniéj mówiąc:
— Trzeba sobie przebaczyć, trzeba się pożegnać. Ja ciebie nie winię. Mam tylko prośbę jedną.
Minister żywo się pochylił ku choréj.
— Co tylko mogę — wyjąknął.
— Wszak ty możesz wszystko! a moja prośba za dziećmi... niech dosyć będzie tych ofiar! Mnisz-