Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/331

Ta strona została uwierzytelniona.

chodzących przed ganek nie przywiózł pani Sołłohubowéj...
Piękna Marya wpadła jak burza do salki, zarumieniona, z oczyma płonącemi, poruszona niezmiernie, zaniepokojona widocznie. Wbiegłszy żywym krokiem, wprost do cześnikowéj się rzuciła, ściskając ją i jakby zdziwiona, że ją zupełnie spokojną zastała nad tą nieśmiertelną robotą do kościoła, która się nigdy nie kończyła.
— Moja Maryniu! — zawołała — zlituj się, zlituj, mów, co u ciebie słychać? co się święci?.. Ja drżę cała... Co mówią? jak sądzisz?..
Zdziwiona cześnikowa oczy podniosła, nie mogąc pojąć o co chodziło.
— Ale o cóż ci idzie? — zapytała.
— Jakto! o co?.. przecież o nic innego, tylko o twojego męża... W całém mieście mówią tylko o tym niepoczciwym spisku na niego!.. A! jestem zła! jestem wzburzona! całą familię utłukłabym w moździerzu...
— Spisek na mojego męża! — zawołała cześnikowa — ale to nie może być?.. ja... pierwszy raz słyszę...
Sołłohubowa zdumiona zamilkła... spuściła oczy, zdała się niepewną, co mówić i co począć daléj.
— Cóż za spisek? — odezwała się Brühlowa zwolna. — Mnie się zdaje, że gdyby coś było seryo, jabym słyszeć musiała. Hrabia jest zupełnie spokojny i wesół... nic groźnego być nie może.