— Pieścidełko ten pałacyk w Młocinach, — rzekł do Brühla — ale to takie małe, że go do kieszeni możnaby schować.
— Zwłaszcza do takiéj jak WKs. Mości, — odparł Brühl.
Radziwiłł się uśmiechnął.
— Pókim był miecznikiem — odezwał się — kieszeń miałem dostatnią; ale gdym z łaski J. K. Mości został wojewodą — okaże się ona za małą. Bo my, panie kochanku, w archiwach przywileje całéj Litwy chowamy, a do kieszeni téż musimy wszystką ubogą bracię naszą dopuszczać.
— Tandem — zagaił Sołłohub — mówmy, Mości książę de publicis.
— A cóż o nich, panie kochanku gadać? — zapytał Radziwiłł spokojnie. Przyprowadziłem z sobą cztery niedźwiedzie i pięćset szlachty. No — niedźwiedzi do sejmu nie puszczą — ale moje szable gdy się tam znajdą — zrobią porządek — panie kochanku — i kwita.
— Tylko że to — przerwał grzecznie Brühl — pod bokiem króla i w sejmie broni się użyć nie godzi...
— To warunkowa rzecz, panie kochanku — sapnął wojewoda — dopóki się do czupryny nie dobierają — wara; ale gdy mi kto palce zechce do fizyognomii zbliżyć — nie moja wina, że bronić się będę musiał.
Parsknęli Wołodkowicz i towarzysze księcia.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/341
Ta strona została uwierzytelniona.