Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/346

Ta strona została uwierzytelniona.

— Właśnie ja miałem prośbę do ciebie, zupełnie osobistą...
Cześnik się żywo poruszył i chwycił go za rękę.
— Mów — co? — służę ci...
Generałowicz myślał trochę.
— Pamiętasz, rzekł, gdym zakochany jak... szaleniec... prosił cię o pomoc i swatostwo do mojéj Maryni... Dobijałem się o jéj rękę, mogę powiedzieć w pocie czoła — nie szczędząc nic, aż do ostatniego upokorzenia... Dobiłem się tego, czego pragnąłem...
Sołłohub zaciął się i dodał ciszéj:
— Nie jestem szczęśliwy...
Spojrzeli sobie w oczy. Brühl był widocznie zmieszany.
— Przypomnijże sobie — odezwał się, co ja ci naówczas mówiłem — com radził i co ty mi odpowiadałeś na to... Kazałem ci się starać o jéj serce — ty mi zaręczałeś, że je uwielbieniem i miłością pozyszczesz...
— Takem postępował jak obiecywałem, ciągnął daléj Sołłohub — na kolanach przed nią, niewolnik, sługa, wielbiciel... Ale to serce kamienne... od ślubu na krok się nie posunąłem daléj. Jest dobrą, jest łagodną — ale ona mnie nie kocha...
Załamał ręce — i począł biegać po bibliotece...
— Tak, ona mnie nie kocha... Próżnobym się łudził — rękę jéj mam, serca nie... Powiedz mi — co począć!