Dwie panie i ciekawa Dumont, siedziały rozmawiając jeszcze o księciu Radziwille. Sołłohub natychmiast zagaił rozmowę z cześnikową, którą doskonale zająć umiał, i manewrował tak zręcznie, że ją potrafił razem z Dumont odprowadzić dla oglądania aparatów kościelnych, które robiła...
Chiała iść za nimi, choć nieco ociągając się Sołłohubowa, ale mąż śmiejąc się prosił, aby gospodarza zabawiała. Zostali więc sam na sam, ona w krześle u okna, Brühl stojący w środku pokoju, zamyślony nad trudną missyą swoją. Z politowaniem niejakiém patrzała nań piękna pani.
— Jakże mam hrabiego zabawiać? czém?
— A, kochana kuzynko — odparł Brühl: jestem dziś do prawdy nie do zabawienia... Potarł ręką czoło. — A właśnie Sołłohub dzień ten wybrał, aby mi dać najcięższe i najśmieszniejsze z poleceń.
— Do kogo?
— Do pani...
Sołłohubowa rzuciła się w krześle i poczęła patrzeć w okno.
— Czy mam spełnić tę missyę?
— Naturalnie — odpowiedziała Marya — przynajmniéj, jakakolwiek ona jest, będzie mi osłodzona tém, że ją hrabiemu powierzył...
— Idzie o to — że — że pani go nie kochasz...
— Bardzo dobrze o tém wiedział, gdym za niego szła — bo to słyszał z ust moich, że kochać go nie mogłam. Nie kryłam się z tém wcale...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/348
Ta strona została uwierzytelniona.