Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/349

Ta strona została uwierzytelniona.

Zarumieniła się, i spuszczając oczy, mówiła daléj:
— Serce moje nie było wolne... Jestem dla męża powolną, łagodną, osładzam jemu i sobie ciężar tego życia wspólnego — czegoż może wymagać więcéj?
— Tego jednego, niestety! czego mu pani dać nie możesz!
Sołłohubowa oczy smutne podniosła.
— Powiedz mu to — panie hrabio — tak — nie mogę! Nie mogę! Miłość się nie nakazuje... wymodlić jéj nie można — ona jest niezwyciężona. Przysięgłam mu wiarę, dochowam jéj — to wszystko co uczynić mogę...
— Ale on namiętnie w was rozkochany...
— A to mnie zabija i męczy — szybko dodała Marya — żal mi go... czynię sobie wyrzuty...
Cześnik się przeszedł po pokoju...
Sołłohubowa wstała... i wyciągnęła dłoń ku niemu...
— Ciężkie jest życie — rzekła — ale są chwile co za męczarnie płacą... Trzeba się poddać konieczności i wlec egzystencyę tę do końca... Nie prawdaż? Pozostać sobą... i wierną sercu...
Brühl przyłożył do ust jéj rękę... nie mówiąc nic.
— Nic już nie mam do powiedzenia więcéj — rzekł po długim przestanku, gdy oczy jéj o odpowiedź go spytały. Spełniłem poselstwo... będę się starał go pocieszyć...