Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/370

Ta strona została uwierzytelniona.

przy sobie... Poniatowski mówiąc z siostrą, miał czas niezmiernie wdzięcznie pozować... czując na sobie oczy kobiece... Był tu w swoim żywiole... wiedział, że jest admirowanym... i rozpromieniał cały... Gdzie rzucił okiem, uśmiechały mu się usta i oczy... ścigały go wejrzenia...
Przychodził tu już wsławiony z piękności, dowcipu, wdzięku, nauki, rozumu, a rodzeństwo szczególniéj podnosiło go na najwyższy szczebel, wskazując jako nienaśladowany wzór dla młodzieży. W istocie pochwały nie były wielce przesadzone, a uwielbienie zasłużoném nazwać było można... Wszystkie przymioty pana stolnika biły w oczy i miały tę własność, że świetnie się objawiały... Trudno było zbadać głębokość nauki, oryginalność dowcipu, trafność sądu, ale uderzały strony błyszczące — pan stolnik umiał popisać się z tém co miał, i drugich zagasić. Pamięć niezmierna, przytomność wielka, wprawa w języki wszystkie europejskie, obeznanie z literaturą, czyniły go wyrocznią. Jakże te wszystkie piękne panie nie miały z obawą zwracać oczu na niego, a z chlubą się nie cieszyć, gdy on je na nie obracał? Stolnik oblężony przy pani hetmanowéj, uwiązł jak motyl w bukiecie kwiatów. Zdala hetman spoglądał czasem na niego — ale rozpoznać było trudno z jakiem uczuciem... Wyrywano sobie pana stolnika... Nagle oczy jego padły na skrytą w cieniu panią Solłohubową, która jedna prawie nie zwracała nań