Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/373

Ta strona została uwierzytelniona.

wydawał się rywalem jéj ukochanego brata — dość zimno przyjęła cześnika... Kobiety spoglądały nań ciekawie, lecz nie z tém zająciem, jakie w nich, solnik obudzał.
Pomiędzy mężczyznami w salonie Branickiego, gdzie już oba obozy przeciwne były reprezentowane — poznać można było łatwo ludzi co się z sobą spotykać nie chcieli, i nawzajem unikali. Tak Brühl z wielką zręcznością obszedł nie widząc pana stolnika, a Poniatowski równie umiejętnie oczy zawsze obracał, aby się ze wzrokiem cześnika nie spotkały. Inni goście manewrowali także omijając się wzajemnie, umyślną rażeni ślepotą.
Brühl przeszedł tak kilka grupp, wśród których jednych pozdrawiał, drugich widzieć się nie zdawał, gdy zdala spostrzegł Sołłohubową, prawie osamotnioną, która mu znak dała, aby się do niéj przybliżył..
— Aleś pan niegrzeczny — rzekła do niego — jakże, czy i mnie, jak wielu innych osób, znać nie chcesz?
— Wymówka niesłuszna, bom kuzynkę pierwszą zobaczył — lecz — nie śmiałem się zbliżyć.
— A! cóż za bojaźliwość młodziuchna?
— Pani mnie powinnaś zrozumieć.
— Domyślać się mogę, ale nie zrozumiem... Była to przesadzona delikatność.
— Wiesz pani, że ludzie mnie posądzają o zbytnie dla niéj uwielbienie; nie chcę im dawać materyału do plotek...