— Jużem zrozpaczył, abym miał szczęście raz jeszcze zbliżyć się do pani... a tak pragnąłem... choćby samą przytomnością u jéj krzesła dowieść, że pierwszym razem nie wypadkiem się tu znalazłem... Nie wiem tylko, czy mi pani pozwoli zostać... Są szczęśliwi, uprzywilejowani...
— A tak — mój mąż — odezwała się Sołłohubowa...
— Jeśli się nie mylę i ktoś drugi.
— Kuzyn mój...
— Zazdroszczę obu...
Marya spoglądała ku mężowi, jakby go wzywała o ratunek. Brühl zwrócił się do jednéj z pań bliżéj siedzących. Sołłohub zrozumiawszy żonę, podszedł ku niéj, ale tak, by mógł, stolnika nie widzieć... Podała mu rękę i wolnym krokiem poszli zmieniając miejsce wgłąb salonu...
Odprawa dana Poniatowskiemu była zbyt jawna, ażeby go boleśnie nie dotknęła. Piękność Sołłohubowéj i jéj obojętność draźniły go zarówno: uśmiechnął się jednak i wolnym krokiem udał się ku pięknym paniom, aby sobie nagrodzić nowemi wrażeniami doznaną klęskę.
Tu zetknęli się z księciem Adamem, który z dala widać ruchy kuzyna i jego niepowodzenie uważać musiał.
— Nieszczęści ci się coś z Sołłohubową, szepnął mu w ucho — a wiesz, że bardzo ładna!
Stolnik podniósł oczy.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/375
Ta strona została uwierzytelniona.